Zacznę moją spowiedzią, ponieważ nie był to dla mnie lekki tydzień. Najpierw z niemym zdziwieniem stałem w domu przed oknem i patrzyłem na wielkie ptasie gówno rozpryśnięte z zewnątrz na szybie. Na ten atak ptak musiał wykorzystać wszystkie swoje siły. Nad oknem jest półmetrowy daszek i nie ma na czym usiąść. Musiał więc zrobić zrzut z rozbiegu. Nie widzę lepszego wyjaśnienia. Żaden wietrzyk nie mógł takiej masy po prostu zwiać na okno. Gówna także podlegają prawom fizyki. Wygląda na to, że rodzaj ptasi się na mnie uwziął. Może od dawna mają mnie na celowniku. Przed laty podczas zachwycania się leśną idyllą zbyt późno dostrzegłem małego napastnika. To była wściekła sikorka. Wycelowała w samo serce, nie miałem dokąd uciec. W ostatniej chwili rozłożyła skrzydła i zanurkowała w powietrzu lotem jak z kreskówki. Wystawiła kuper i wystrzeliła ładunek. Oberwałem. Bidulka miała rozwolnienie. Długo spierałem tę plamę w rzece. Kiedy sobie o tym myślę, dochodzę do wniosku, że to smutne wydarzenie nie było pierwsze. Gdy miałem dziewięć lat, tata zabrał mnie na mecz swojej ulubionej Slavii. Co chwilę nachylał do mnie swoją łysą głowę i szeptem opowiadał, co dzieje się na boisku. Trochę dlatego, że nie widziałem, a trochę, bo niczego nie rozumiałem. Wtem rozległo się plaśnięcie i na czaszce mojego taty rozlała się śmierdząca masa. Pamiętam, że z wyrzutem popatrzył w niebo i westchnął: „Jest nas tu czternaście tysięcy”. Klask był tak głośny, że ludzie obrócili się ciekawsko w naszą stronę. A co, jeśli ten strzał również wymierzony był we mnie, a tata przypadkiem się poświęcił? Kiedy dodam do tego aktualne gówno na szybkie wychodzi na to, że powinienem uważać na każdego ptaka. W ten sposób zaczął się tydzień, a kolejny cios przyszedł dwa dni później podczas EKG. Dostaje się taki gumowy czepek, podłączają do niego kabelki i coś mierzą. Początek poszedł bez problemów, ale później pani doktor podeszła do monitora i prostolinijnie rzekła, że albo ten sprzęt nie działa, albo nie mam mózgu. Biorąc pod uwagę żal w jej głosie, chyba chodziło o mózg, co nie rokuje zbyt dobrze.
A teraz pozostałe sprawy. Przyjechała Pati, którą w końcu wypuścili z sąsiedniego Śląska. Rozejrzała się tylko i pojechała na urlop. Igor wracał z Chorwacji trzy godziny dłużej niż zwykle, ponieważ Słoweńcom nie podobają się nasze wyprawy nad morze. Trenki i Vivi zorganizowali z sukcesem webinar. Na początku uczestniczyć mieli ludzie z połowy świata, na koniec została sama Europa, ale i tak świętowali wielkim kotletem. ZuzKa w tym tygodniu nie wykombinowała, co zrobić, żeby odwiedzić swojego dentystę, a nie chciała drugi raz zjadać ustnika. Lukáš Vyskoč w tym tygodniu przebiegł łącznie 160 kilometrów. Radek i Martin planują Velką Čantoryję, a szukanie nowych kolegów ze słowackim nam nie idzie. mk